Pierwotnie ten wpis, miał mieć tytuł : “Znowu w życiu mi nie wyszło…”, dokładnie tak jak brzmią słowa znanej piosenki.
Prawda jednak jest taka, że to zdanie zacytowane wyżej wywołuje u mnie poczucie mało obiecującego ciągu dalszego, jakby zatrzymanie na tym, co nie wychodzi. Nie wychodzi, a ja nic z tym nie robię.
Cel mojego wpisu jest inny. By wzbudzać w Tobie chęć do próbowania, do działania, nawet pomimo tego, że coś nie wychodzi, nie działa jak “powinno”. To tekst o tym, byś DAWAŁA SOBIE SZANSĘ.
Skąd pomysł?
Skąd zatem pomysł na taki temat wpisu? Mówienie głośno o swoich niepowodzeniach, może wydawać się mało popularne. szczególnie kiedy zewsząd jesteśmy bombardowani tym, co WYCHODZI, co “SIĘ UDAJE”. Porażki, wpadki, niewypały – o tym jak najszybciej chcemy zapomnieć, a już na pewno nie chcemy tego pokazywać.
Kiedy z zaciekawieniem otworzymy się na słuchanie o porażkach innych, idzie za tym coś dobrego – zobaczenie, że inni też mają trudności, że porażka jest wpisana w bycie człowiekiem, dotyczy każdego z nas.
Wielokrotnie ktoś ktoś, kto odniósł sukces, nie byłby tu gdzie jest, gdyby nie lekcje wyniesione z potknięć, nietrafionych pomysłów czy złych decyzji.
Moje błędy
Wybrałam 5 moich ANTYsukcesów, o których masz okazję usłyszeć również, w drugim odcinku mojego podcastu Natalia Karwińska Podcast. Dostępny na Spotify i Anchor.
Chcę Ci pokazać, ze ja też jestem człowiekiem. Normalnym człowiekiem.
Pierwszy ANTYsukces
Tę sytuację pamiętam bardzo wyraźnie. Można by ją nazwać “Porażką w relacji”. Miałam jakieś 6 lat.
Skracając temat do absolutnego minimum – goniłam dzieci, które przede mną uciekały. One nie chciały się ze mną bawić. A ja tak bardzo chciałam się bawić z nimi. Biegnąc co sił w nogach potknęłam się o drut wystający z ziemi, w konsekwencji łamiąc nogę.
Wtedy wydawało mi się że, do przyjaźni czy wspólnej zabawy można kogoś musieć, otóż nie, nie można.
Drugi ANTYsukces
Matura. Zdana słabo, jak na moje ówczesne standardy.
Trzeci ANTYSKCES
Podwójny.
Dwa razy, jadąc w korku wjechałam kierowcy przede mną “w kufer”. Na szczęście nie było rannych ;-). Te dwa zdarzenie dzieliło od siebie kilka lat.
Żeby dodać trochę barw tej historii, z pierwszym z nich wiązał się pewien sekret, który musiał ujrzeć światło dzienne – wiadomo z jakiego powodu. Auto wzięłam pod nieobecność rodziców (wyjechali na wczasy), mimo iż obiecałam mi, że nie będę z niego korzystać.
Zaślepiła mnie miłość do chłopka, który będąc w wojsku tak bardzo czekał na spotkanie ze mną ;-). Z spotkania wyszło tyle co nic, z to ja zostałam z rozbitym autem i ogromnym poczuciem winy.
Czwarty ANTYsukces
3 w 1. Antysukces w wersji kombo
Zdawałam na studia. Na upragnioną psychologię. Poszło mi na tyle źle, że ze zdobytą ilością punktów, załapałam się na studia wieczorowe, nie na dzienne – tak jak to sobie wymarzyłam. Mimo poczucia porażki, podjęłam studia w trybie wieczorowym. Na koniec pierwszego roku, dwa razy nie zdałam egzaminu z psychologii rozwoju człowieka. Został mi termin komisyjny we wrześniu. Nie zadałam go. Musiałam opuść wymarzoną uczelnie.
Piaty ANTYsukces
Jest związany z moją nauką jazdy na rowerze. Lecz nie jako dziecko. Jako dorosła kobieta zamarzyła o tym, by jeździć na rowerze szosowym. Jazda ta bardzo często wiąże się z tym, że buty są wpięte w pedały.
Dla tych, który tego nie doświadczyli – wyjaśnię: konieczne jest by nauczyć się bardzo szybko, automatycznie wypinać z nogę z pedała. Bo jeśli się nie zrobi tego odpowiednio szybko, nie to gleba murowana. Sporo czasu zajęło mi nabycie tej umiejętności, choć były momenty kiedy myślałam, że to nie dla mnie, że się nie nadaję. Za każdym razem kiedy upadałam, towarzyszyło mi poczucie ogromnego wstydu.
Mimo tych upadków, jestem. Działam, próbuję. Czasem jest sukces, czasem nie. Czasem zrobię coś wielkiego, czasem nie – mimo starań, wysiłku, potu i łez.
Życie ma dla nas różne niespodzianki, jednak to, że się pojawiają nie oznacza, że trzeba się poddać.
Tyle na dzisiaj.
Kolejna cześć moich potknięć już za tydzień.
Stay tuned!