Kilka słów o motywacji i o tym jak sami często podcinamy sobie skrzydła

Jak patrzysz na swoje małe-wielkie sukcesy? Zauważasz, że małe kroki z czasem przybrały formę przebytych kilometrów? O motywacji, która sprawia, że dążymy do celu. A może bardziej o tym, kiedy sama droga staje się naszym celem.

Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie bardzo dobra znajoma. Pewnego dnia otrzymałam od niej wiadomość: “Byłam wczoraj na rowerze, a potem biegać… Dla Ciebie to pewnie tyle co nic, ale zawsze to jakaś aktywność”. No i właśnie – aktywność jest tutaj kluczowa i to ona powinna być dla mojej znajomej najważniejsza, a nie to ile to dla mnie znaczy. Wg mnie najważniejsza jest to, że podejmuje się działanie, nawet wtedy gdy dopadnie leń lub chwila zwątpienia, zawahania. Działanie dla siebie, nie dla innych, dla poklasku czy wyników.

Nie ważne czy przebiegniesz 2, 5, 10 km czy maraton. Dla każdego z nas aktywność fizyczna i wysiłek jaki w nią wkładamy znaczy coś innego. Tylko Ty wiesz ile z siebie dajesz, tylko Ty wiesz gdzie znajduje się Twój szczyt, który chcesz zdobyć. Dla niektórych przejechanie “zaledwie” 10 km km na rowerze, będzie tym samym co dla innego przebiegnięcie maratonu. Tylko Ty wiesz ile wylałeś potu, ile razy chciałeś zrezygnować, poddać się, zawrócić.

Dlatego tak ważne jest, by się nie porównywać. Mam świadomość, że w dzisiejszym świecie nie jest to proste ponieważ zawsze znajdzie się ktoś szybszy, silniejszy, bardziej wytrzymały, lecz wg to klucz do sukcesu i zadowolenia z siebie.

Jestem ambitna. Kiedyś chciałam być we wszystkim najlepsza. Gdy zaczęłam jeździć na szosie od razu pomyślałam o tym by stać się “prawdziwą kolarką”, kiedy zakochałam się w fitnessie od razu w mojej głowie pojawiły się myśli, by zrobić papiery instruktorskie – być profesjonalistą, a nie jakimś tam amatorem. Podobnie było z jogą. Przez chwilę byłam nawet na kursie instruktorskim, jednak po kilku zjazdach zrezygnowałam. Ego chciało być we wszystkim najlepsze, a ja gdzieś w środku czułam, że nie tu jest moje miejsce. Powoli zaczynałam rozumieć że NIE MUSZĘ być we wszystkim “the best”. NIE MUSZĘ robić papierów, zdobywać medali i pucharów. To nie jest mi potrzebne, do tego by kochać sport i uprawiać go dla samej frajdy i radości jaką mi daje ;-). Oczywiście ogromnie cenię wszystkich zawodowych instruktorów, którzy kochają swoją pracę, bezustannie się szkolą i dodatkowo znajdują czas na swoje własne treningi. Jednak ja, już akceptuję siebie jako pasjonata -amatora ;-). Miejsca wystarczy dla wszystkich.

Piszę to wszystko, ponieważ chciałabym zwrócić uwagę na motywację jaka nami kieruje, kiedy podejmujemy się jakąś aktywność. Dla mnie nie są istotne wyniki, czasy, spalone kalorie, przejechane kilometry. Oczywiście czasem fajnie jest przejechać więcej niż mniej, ale nie za wszelką cenę. Kiedy nie daję rady, po prostu odpuszczam. Umiem zawrócić, bez wyrzutów sumienia. Na zajęciach grupowych robię wszystko w swoim tempie, z nikim się nie ścigając, bardziej zwracając uwagę na technikę niż szybkość i ilość wykonywanych powtórzeń.

Gwoli ścisłości. Bardzo często pokazuję potreningowe liczby na moim zegarku lecz robię tylko dlatego, że jestem z siebie mega dumna, a przez te dane możecie sobie choć trochę wyobrazić ile kosztowało mnie to pracy i wysiłku. Świadomość i czucie tego ile coś wymagało od nas pracy, czasu, zaangażowania, to najlepszy wyznacznik osobistego sukcesu. Nie porównywanie się z innymi, albo co gorsza mównie sobie, że nasza praca i jej efekty to przecież nic wielkiego. Nie podcinajcie sobie skrzydeł. Zauważajcie małe kroki, skupcie się na sobie, a nie na tym o ile więcej ktoś zrobił powtórzeń, ile kilogramów więcej podniósł. Bądźcie z siebie dumni! Słuchajcie siebie, ten głos to najlepszy doradca. Zdobywajcie SWOJE szczyty i dbajcie o siebie aktywnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *