Aktywna jestem od zawsze. Natomiast mamą od 4 lat i 3 miesięcy. Jak pogodzić miłość do sportu kiedy Twoje dziecko wymaga nieustającej uwagi, bardzo dużo płacze, jest niezwykle wymagające, a w pobliżu nie ma babci ani cioci, która choć przez chwilę mogłaby zająć się maluchem?
Dla mnie początki macierzyństwa były jak zderzenie z murem, totalnie rozminęły się z moimi planami i wyobrażeniami dotyczącymi tej “najważniejszej” roli.
Kiedy Jasio był malutki, przez bardzo długi czas wstawałam o 4 rano by móc poćwiczyć w ciszy, pobyć sama ze sobą i swoimi myślami. Na swój sposób próbowałam sobie w ten sposób poradzić ze stresem i rozczarowaniem. Nie potrafiłam ćwiczyć z Jasiem – kiedy widziałam wszystkie insta-mamy szczęśliwe ćwiczące ze swoimi pociechami, chciało mi się płakać. Miałam wyrzuty sumienia, że ja nie mam z tego “wspólnego czasu” żadnej radość, a wręcz mnie to wkurza, męczy i irytuje…
Jasio urodził się w kwietniu przez nieplanowane cc, a ja (szalona, a może bardziej głupia?) w lipcu tego samego roku wzięłam udział w biegu na 10 km w Gródku nad Dunajcem, we wrześniu – pobiegłam 15 km na Festiwalu Biegów w Krynicy, a w październiku przebiegłam półmaraton w Krakowie. W trakcie wszystkich trzech biegów mój mąż lulał wrzeszczącego Jasia, a ja dosłownie i w przenośni chciałam od tego wszelkiego uciec. Patrząc na to teraz myślę, że byłam dla siebie bardzo surowa, jednak widocznie tego właśnie potrzebowałam w tamtym okresie. Nie wiem czy teraz postąpiłabym inaczej.
Zanim pojawił się Jasio, razem z mężem bardzo dużo podróżowaliśmy, praktycznie co weekend wyjeżdżaliśmy za miasto, a to krótki wyjazd pod namiot, w góry, na rowery. Wiele osób uważało – my również, że skoro tacy jesteśmy i prowadzimy taki, a nie inny styl życia – Jasio wejdzie w to jak w masło i razem z nami będzie podróżował, będzie aktywny od najmłodszych lat. Niestety w naszym przypadku tak się nie stało, pomimo najszczerszych chęci i starań z naszej strony. Jasio to chłopiec z charakterem, niesamowicie uparty, nadaktywny od pierwszych dni. Może zabrzmi to dziwnie, ale od początku życia ma swój plan na siebie, idzie pod prąd. Przez pierwsze trzy lata życia Jasia każdy rodzinny wyjazd wiązał się z szarpaczką, zmęczeniem i brakiem jakiejkolwiek radości z czasu spędzonego wspólnie. Byłam załamana, że “tak to ma teraz wszystko wyglądać”, przecież “nie taki był plan”, zamówienie było zupełnie inne.
Czułam jak cała nasza trójka oddala się od siebie. Skutkiem tego było to, że zrezygnowaliśmy z wspólnych wyjazdów. Podjęliśmy decyzję, że zaczniemy wyjeżdżać oddzielnie, tylko dlatego, by choć przez chwilę móc realizować swoje pasje, naładować baterie, a Jasiowi dać po prostu czas. Z perspektywy czasu widzę, że wszyscy tego potrzebowaliśmy – czasu by się dotrzeć, pomału zgrać, nie robiąc niczego na siłę. I myślę, że – choć było to bardzo trudne – to było najlepsze co mogliśmy wtedy zrobić dla naszej małej rodziny.
Teraz kiedy Jasio jest starszy zaczyna być fajnie ;-). Synek ma w sobie mnóstwo pozytywnej energii i nigdy się nie męczy (dosłownie!). W przeciągu 10 minut nauczył się jeździć na rowerze bez bocznych kółek, w ostatnim sezonie nauczył się też pięknie jeździć na nartach. Coraz więcej aktywności możemy robić wspólnie. To jest cudowne, choć nie zawsze proste. “Mamo biegnij”, “Mamo szybciej”, “Mamo jeszcze!” “Mamo bolą mnie nogi”, “Mamo, nie mogę jechać na rowerku bo bolą mnie rączki” ;-). itd., itd. Mimo wszystko nie poddaję się. Wiem, że tylko ode mnie (nas) zależy czy Jasio pokocha aktywność i sport. Małymi kroczkami do przodu, choć czasem trzeba też zrobić dwa kroki w tył i to też jest okej.
Jasio coraz częściej ćwiczy ze mną na macie, albo tylko mnie ogląda, zadając w tym czasie mnóstwo pytań (kto ćwiczy ten wie, że odpowiadanie na pytania w trakcie mocnego treningu nie jest wcale prostą sprawą) ;-). Coraz częściej też wyjeżdżamy wspólnie na krótkie wypady, które są coraz przyjemniejsze.
Piszę to wszystko ponieważ, myślę, że jest sporo rodziców lub młodych mam, którzy rezygnują lub nie próbują “aktywizować” swoich dzieci, tylko dlatego, że jest trudno. Rozumiem to aż za dobrze, jednak wiem też, że jeśli bardzo mi na czymś zależy, to znajdę sposób. Nie na siłę, ale małymi kroczkami, a czasem jeśli jest to konieczne – odpuszczając na chwilę. Z całego serca trzymam za Was mocno kciuki.
Dzięki Jasiowi zobaczyłam też jaka tkwi we mnie potężna siła, która jeszcze bardziej napędza i daje niesamowitego kopa – do życia, do działania, do tego by pokazać swojemu dziecku jaki ten świat fajny, nie zapominając jednak o sobie, by samemu też czerpać z tego radość.
Ps. Nie potrafię opisać uczucia kiedy, pierwszy raz zobaczyłam jak Jasio sam jedzie na nartach lub rowerze. Dla takich chwil warto żyć i warto o nie walczyć.
Ps. 2 Z całego serca dziękuję mojemu wspaniałemu mężowi, który wspiera mnie i totalnie akceptuje moje pasje i zajawki. Bez Niego nie było by “tak łatwo”. Kocham ogromnie!
A jak jest u Was z aktywnością z dziećmi?